Często słyszę „na pewno wyglądasz tak od zawsze” albo „masz to w genach”. No cóż, chciałabym żeby tak było. Ale od początku…
Zawsze uprawiałam sport, to fakt. Taniec dał mi przede wszystkim poczucie rytmu, koordynację, samodyscyplinę i wiele pięknych wspomnień. Fitness przyszedł później. Można powiedzieć, że szukałam swojego miejsca na ziemi. Chciałam przekazać komuś tę energię i motywację do działania, która była we mnie od zawsze.
Na swojej kilkuletniej, fitnessowej drodze, spotkałam wiele silnych osób. Walczyliśmy razem, ale i poddawaliśmy się wspólnie. Z jednej strony mówiłam im: „walcz”, „ jedz zdrowo”, „trenuj ciężej”, a z drugiej robiłam zupełnie odwrotnie. Myślałam, że skoro ćwiczę, mogę jeść wszystko na co mam ochotę. Oszukiwałam się, że nie ma to wpływu na moje zdrowie. Że śmieciowe jedzenie to przecież nic takiego. Że cola zero też jest spoko. Pomimo tego, dobrze czułam się w swoim ciele, nawet kiedy waga pokazywała dziesięć kilo więcej. No dobra, przyznaję – nigdy się nie ważyłam, bo nie widziałam problemu. Dopiero kiedy uświadomiłam sobie, że w ciele dwudziestoośmiolatki mieszka dużo starsza kobieta, która jest notorycznie zmęczona, nie ma ochoty na wyjścia ze znajomymi, nie mówiąc już o dbaniu o siebie, postanowiłam coś z tym zrobić. Tym razem naprawdę. I nie, nie marzyłam o ciele modelki, o kracie na brzuchu i pośladkach jak Kim Kardashian, chciałam być po prostu zdrowa i czuć się przynajmniej na swój wiek.
Zaczęłam od diety, ćwicząc przy tym tak, jak wcześniej. Regularne posiłki, superfoodsy, pudełka i te sprawy. I zgadnij co się stało? Przytyłam! No jak to możliwe? Plułam sobie w brodę, że mogłam już zostać przy macdonaldsie. Wróciłam do poprzednik nawyków. Poddałam się kolejny, tysięczny raz.
Kiedy mój organizm był już mocno osłabiony, dostałam wyniki badań z komentarzem „proszę zadbać o siebie, bo jak tak dalej pójdzie, będzie pani nas odwiedzać częściej”. Pomyślałam „kolejny mądry, ciekawe jak mam to zrobić?”. Rozpisałam sobie plan treningowy, którego się trzymałam. Uwaga! Było tam też miejsce na regenerację, która jest niezwykle ważna. Trafiłam też na szkolenie do Kuby Mauricza – mózgu współczesnej dietetyki. Uświadomił mi, jak wielką krzywdę możemy zrobić sobie niewiedzą. Odkryłam, czym jest bilans kaloryczny! Eureka ? Zdrowe produkty to jedno, ale ich ilość – to drugie. Powoli, dzień po dniu, małymi krokami, zaczęłam się zmieniać. Po pewnym czasie odzyskałam siłę i zdrowie, których mi brakowało. Efektem ubocznym był spadek kilogramów. Z tego też się cieszę, ale nie to było jest najważniejsze…