Zobaczyć, poczuć, dotknąć i nie zapomnieć. Tak, to nie była zwykła wycieczka, to nie był zwykły wyjazd, ani urlop jak jeden z wielu. To była podróż, daleka podróż wgłąb siebie. Moje Bali, zupełnie inne niż na zdjęciach z Internetu. Pachnące kadzidłem i kwiatami, pełne dobrych dusz i niewyjaśnionej magii. Realne, a jednak absolutnie niezwykłe i tajemnicze. Zabieram kawałek dla siebie….na zawsze.

Od dłuższego czasu wiedziałam, że potrzebuję wyjechać, pozbierać myśli, poukładać siebie na nowo. Nie miałam planu, pomysłu. Pewnego dnia, na którymś z portali, zobaczyłam reklamę obozu treningowego. Majorka, Tajlandia, Bali. Decyzja, chociaż zaskakująca również dla mnie, przyszła dość szybko. Lecę na Bali! Sama. Ot tak. Bo tego potrzebuję, pomyślałam. Bo najdalej i najbardziej egzotycznie. Nie mając paszportu, biletów, nie znając miejsca, ani ludzi. Zarezerwowałam tydzień na obozie, wybrałam losowo datę i miałam trzy tygodnie do wyjazdu. Szybko zorganizowałam pracę w swoim nowym fitness klubie, kupiłam walizki i nagle okazało się, że za chwilę będę w najbardziej wyjątkowym miejscu na ziemi. Szczerze, nie byłam na to gotowa.

Zaplanowałam dwa etapy podróży. Pierwszym z nich była część dla ciała. Drugim miał być relaks, chill i odpoczynek, ale jak się okazało później, była to podróż wgłąb duszy, coś co mnie zaskoczyło zupełnie i coś o czym nie da się przeczytać na żadnym portalu podróżniczym.Pierwszy tydzień spędziłam w turystycznej miejscowości, na obozie treningowym, wśród ludzi z całego świata, z różnych kultur, narodowości. Wzięłam udział w kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu treningach. Ćwiczyłam jogę o wschodzie słońca, dałam sobie wycisk na crossficie, a wspólne przetaczanie ogromnych opon, w czterdziestostopniowym upale, w pełnym słońcu było zarówno zabawne jak i totalnie wyczerpujące. Warto było to przeżyć. Zajęć z boksu też nie zapomnę, bo wyrzuciłam z siebie dużo bólu i stresu.Wiedziałam jednak, że dopiero czeka mnie niezwykła podróż w czasie, jechałam do miejsca świętego, w samym sercu dżungli.

Kiedy przekroczyłam próg Sebatu, małej wsi, pośrodku wyspy, poczułam coś, co zrozumie niestety tylko ktoś, kto tu był. Chociaż chciałabym Ci przekazać te emocje i piękno tego miejsca, nie da się. Trzeba to poczuć na własnej skórze.
Niedzielny poranek był spektakularny. Słońce wschodzące pośród wulkanów miało w sobie nieopisaną magię. Chciałam iść, biec za tym, złapać wszystkie momenty, zapachy, widoki i nasycać się mocą tego miejsca. Poranny spacer pośród pół ryżowych, na których spotykasz uśmiechniętego siedemdziesięciolatka z kosą w ręce, który przyjaźnie mówi Ci „hello”, na najpiękniejszej ulicy, jaką widujesz w filmach, mija Cię kobieta, niosąca wiązkę drewna na głowie, jakieś 15/20 kilo, pyta skąd jesteś i czy czegoś nie potrzebujesz, w końcu przyglądasz się kobietom, które w totalnym zatraceniu modlą się przy swoich świątyniach, przy drzewach, pojazdach, w sklepach i na chodniku. Dziękują za to, że mogą przeżyć ten dzień. Dziękują za wszystko, za to że ich rodziny mogą dzisiaj zjeść obiad, że wszyscy się obudzili, że ktoś kupił dziesięć litrów paliwa, że spadł deszcz, albo świeci słońce. Wszędzie unosi się aura tajemniczości, połączona ze słodkim zapachem kwiatów, ostrym chili i przenikającą całe ciało wonią kadzideł. I nagle myślisz, że to wszystko jest snem, z którego nie chcesz się obudzić.
Aż w końcu trafiasz do Świętej Wody. Najważniejszego miejsca wszystkich: mieszkańców, turystów, wierzących i ignorantów. Wchodzisz i dzieje się coś niewytłumaczalnego. Oddajesz temu miejscu swoje troski i lęki, a dostajesz oczyszczenie, dobrą energię i jeszcze coś, czego nikt nie potrafi wyjaśnić. Nie wierzysz? Ja też nie wierzyłam!Prawdopodobnie właśnie dlatego ludzie, którzy tu mieszkają, są tak dobrzy. Prawdopodobnie dlatego każdy, kto tu trafia, jeśli tylko otworzy swoje serce i umysł, nie chce stąd wyjeżdżać.

Czas jednak wracać do rzeczywistości. Ale to będzie zupełnie nowa jakość. Zabieram stąd dobroć i wartości, zabieram część tej mocy, która sprawia, że świat staje się piękniejszy dzięki temu, że sami stajemy się lepsi i możemy zrobić pierwszy krok, i każdy kolejny, z wiarą w siebie i wdzięcznością za to, że możemy przeżyć kolejny dzień. Dokładnie tak, jak wierzą w to Balijczycy. I już wiem, że w moim sercu na zawsze pozostanie taki obraz, jakiego nie spodziewałam się zobaczyć. Zostanie ze mną wspomnienie niezwykłych ludzi, których miałam szczęście poznać i miejsc które mogłam poczuć, zobaczyć. Zostanie we mnie „moje Bali”.